8.
Oczami Diany
Ostatnimi czasy niby wszystko jest okej, ale teraz większość z nas stoi przed dość znaczącym wyborem. Nie wiem, jak to ze mną będzie. Dziwne, bo gdyby ktoś spytał mnie o coś takiego jeszcze w wakacje, od razu powiedziałabym, że na to idę. Teraz nie jestem tego taka pewna. Pewnie to przez dyrcia. Nie, żebym się przyznała, ale w pewnym sensie jest dla mnie autorytetem i to wszystko, co powiedział, to z ryzykiem, i że nawet nas poprze jeśli zrezygnujemy, zrobiło na mnie wrażenie. Z tego co wiem, to Dumbledore nie ma skłonności do wyolbrzymiania czegokolwiek, i mimo że się trochę boję, chyba nie będzie miał powodów, żeby mnie popierać. W końcu trzeba coś robić, jeśli chce się być tym aurorem. Ryzyk-fizyk, chociaż wątpię, żeby rodzice byli zadowoleni z mojego wyboru. Ale jestem pełnoletnia, a sytuacja nie wydaje się być najlepszą. Każda różdżka się przyda. Jak ma być, tak będzie, prędzej czy później. Na razie wolę o tym nie myśleć, bo naprawdę nie zasnę. Mam inny problem: czy James na serio odpuścił sobie Lily?
Całe wakacje Syriusz robił mu za psychologa. Mizernego co prawda, bo jedyne co mu zalecił, to powtarzać: "Evans już dla mnie nic nie znaczy". Mam nadzieję, że jednak sobie tego frajer nie wmówił. Zawsze im kibicowałam, nawet jako drugoklasistka, wyobrażając sobie, że najlepsza przyjaciółka stanie się moją rodziną, i od tego czasu mi nie przeszło - nadal kibicuję po cichu kuzynowi. Mimo tak różnych charakterów, moim zdaniem byliby fajną parą - tylko wbić to do rudego łba to niemożliwe. Ale dobra, może sama zrozumie. Mam jeszcze jeden problem - tylko pięć par skarpetek, trzeba napisać do mamy…
Oczami Lily
Zielarstwo. Co tu dużo mówić, roślinki mnie nie lubią. Jak to zwykle bywa, wyszliśmy poza szkołę. Było szaro, i to dosłownie. Niebo było jakieś takie popielate, mżawka trzymała, a trawa, mimo pory popołudniowej, była jeszcze mokra od rosy. Wszystko sprawiało wrażenie jakiegoś takiego przygnębiającego. Szłam obok równie cichej Diany - to do niej zupełnie niepodobne, zwykle trajkocze jak najęta.
- Hej, zacne dziewoje, co tak smutno? - zapytał Syriusz, wbijając pomiędzy nas i kładąc nam łokcie na ramionach.
- Nic szczególnego – powiedziałam, strzepując ze swojego ramienia łokieć Blacka.
- Wy i te wasze kobiece „nic” - powiedział James, idąc za przyjacielem.
- Tyle że tym razem naprawdę nic to nic - zarzekała się Diana, przyspieszając kroku.
- Drażliwa - mruknął Black, patrząc na Dianę
- Daj spokój, to dziewczyny, jesteś zbyt głupi, Łapciu - powiedział James, pocieszając przyjaciela.
Lekcje minęły, ale ciągnęły się w nieskończoność. Pewnie to przez tą dobijającą pogodę. Wszyscy byli zmęczeni i nieobecni. No, może „pirszoroczni” nie, bo wszystko, co znajdowało się w Hogwarcie wprawiało ich w głęboką fascynacje i zachwyt.
Właśnie wracałyśmy z kolacji, wychodziłyśmy chyba ostatnie. Powolnym krokiem przemierzałyśmy szkolne, kamienne korytarze, słuchając gradu, który donośnie odbijał się od witrażowych okien.
- Czuję się, jakby dementor pozbawił mnie wszystkich sił. W dodatku powieka mi drga! - wyżaliła się Diana, kiedy wchodziłyśmy po stopniach marmurowych schodów.
- Masz za mało magnezu - powiedziała Marry, podając Dianie kawałek czekolady z Miodowego Królestwa
- Nie, nie chcę wyczerpać twej dobroci oraz… ten, no, słodkiego – powiedziała, opierając się na poręczy wędrujących schodów.
-Ale ty przecież już nic nie masz - zaprotestowała Marry, nadal trzymając czekoladę.
- Załatwi się słodycze prosto z Miodowego - powiedziała bez większego przejęcia.
- Wycieczka dopiero za trzy miesiące, jak ty to chcesz… - zaczęłam pytanie, ale znałam już doskonale odpowiedź. Nasza szkolna mafia, czyli nie kto inny jak Huncwoci. Właśnie w tym momencie, jak na zawołanie, poczułam lekkie dźgnięcie w ramię. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam zziajanego Petera, który próbował złapać oddech i podpierał się dłońmi o kolana, zgięty w pół.
- Wszystko w porządku? – zapytałam, patrząc na chłopaka.
W odpowiedzi dostałam tylko gest uniesionego kciuka ku górze. Kiedy oddech chłopaka w miarę się ustabilizował, wyprostował się.
- Ten no... Remus… - Najwyraźniej mówienie sprawiało mu jeszcze problem. - Prosi, żebyście przyszły o północy do pokoju wspólnego. Te, które dostały list - rozwinął swoją wypowiedź już normalnie.
- Ale po co? - zapytała Marry, która, jeśli wspomniało się o sprawie listu czy spotkania w Pokoju Życzeń, robiła się nerwowa i przytłoczona.
- Sam nie wiem - odparł chłopak, przechodząc do jakiejś kamiennej półki. Czekał na schody, które zawiodłyby go na dół.
- Peter, powiedź Jamesowi, żeby przygotował dla mnie czekoladę! – krzyknęła Diana, kiedy do półki podjeżdżały już schody.
- O co może mu chodzić? - zapytała Marry, uciekając wzrokiem na boki.
- Nie przejmuj się, jak nie chcesz, to po prostu nie idź - powiedziała prostolinijnie Diana, rozciągając policzki Marry, by zimitować uśmiech.
~*~
Wszyscy, mimo że w piżamach, rozsiedliśmy się na kanapie i fotelach w pokoju wspólnym i patrzyliśmy wyczekująco na Remusa. Stał przed kamiennym kominkiem i wyraźnie przeżywał kłótnię z samym sobą.
- Słuchajcie - zaczął, chyba nie będąc pewien, co chce konkretnie powiedzieć - Chciałbym z wami porozmawiać o tym, co powiedział nam dyrektor. Chciałbym wiedzieć, co o tym myślicie i... czego się spodziewacie, jak o tym myślicie... czy chcecie się tam zapisać, a jeśli tak to dlaczego… A jeśli nie, to też dlaczego - mówił niepewnie, plącząc się w swoich słowach, i uciekając przed naszymi zdziwionymi spojrzeniami.
Trochę mu współczułam. Znam go i wiem, że jeśli chodzi o przemówienia publiczne, zwłaszcza gdy sam nie był czegoś pewien, wychodzi mu błędna mieszanina. Ale w przeciwieństwie do Remusa sądzę, że lepiej się nie nakręcać i przemyśleć wszystko samemu.
- Remus, moim zdaniem powinniśmy to wszystko sami przetrawić, tak wiesz, każdy na własną rękę – zaczęłam. - Nie ma co nakręcać się nawzajem i napalać, a poza....
- Nie sądzisz, że lepiej powymieniać się odczuciami, niż działać na własną rękę? - usłyszałam głos Pottera, który w ułamku sekundy zmaterializował się przed sofą obitą w czerwony atłas, na której siedziałam.
- Chodzi o to, że zawsze mogło ci coś umknąć - zaczął spokojnie. Mi się to nie podoba, jak taki, za przeproszeniem idiota, jak Potter, mówi mi, co mam robić. To działa na mnie jak płachta na byka.
- Słucham? - zapytałam z niedowierzeniem i spojrzałam ta tego, który wyglądał, jakby go piorun trafił. - A nie sądzisz, że ciągłe gadanie o takich rzeczach nakręca? - Sama nie wiedziałam, czemu nie mogłam go słuchać. - Że człowiek zaczyna wyobrażać sobie nie wiadomo co, co właściwie nie ma nic do rzeczy, bo zupełnie nic, absolutnie nic o danej sprawie nie wie, a już robi sobie jej wyobrażenia. To jak jakaś bzdetna iluzja - wypaliłam w potoku słów, którego zupełnie się po sobie nie spodziewałam. W dodatku wstałam, mierząc Pottera wzrokiem.
Poczułam na sobie spojrzenia wszystkich zebranych. Chyba za bardzo się uniosłam, ale w końcu mówiłam to, co myślałam.
- A czy nie lepiej zapoznać się ze wszystkim? Potem może być już za późno na jakiekolwiek wątpliwości. A trochę szkoda coś przeoczyć, bo załóżmy, że na froncie… - kontynuował jak wielki znawca od siedmiu boleści.
- Jakim froncie?! Jesteśmy w szkole, szkoła jest po to, żeby się uczyć, po tych wszystkich latach jeszcze tego nie wiesz, Potter? - tego ostatniego raczej nie chciałam powiedzieć, ale samo jakoś tak...
- Wyobraź sobie, Evans, że wiem, po co jest szkoła i wiem, co dzieje się poza murami tej szkoły, w przeciwieństwie do ciebie - powiedział zgryźliwie, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Doprawdy? Wydaje mi się, że jednak nie wiesz, Potter! – No tak, kiedy ktoś mnie wkurzy, nie umiem się powstrzymać. – Bo gdybyś wiedział, to nie traktowałbyś tego z przymrużeniem oka!
- Ja tego nie bagatelizuję, ja po prostu mówię, że trzeba to przedyskutować!
- Nie, Potter – wysyczałam. – Ty negujesz wszystko, co ja mówię. Jak zwykle zresztą. – Naprawdę mnie zdenerwował.
- Liluś, ty nawet nie wiesz w jakim świecie żyjesz … - zaczął.
- NIE. WYJEŻDŻAJ. MI. TU. Z. ŻADNĄ. LILUŚ! – powiedziałam dobitnie, prze zaciśnięte zęby. Chciałam jeszcze coś dodać, ale…
-Hej, jej, jej, oboje za bardzo się zapędzacie. - przerwał nam Syriusz i nieco nas od siebie odepchnął. Nie zamierzałam przejmować jakimś tam Blackiem.
- I nic nie wiem o świecie? Po prostu Świetnie - powiedziałam sarkastycznie do Jamesa, zupełnie ignorując i wymijając Blacka. Nadal mierząc Pottera wzrokiem, obróciłam się na pięcie i pomaszerowałam w stronę schodów.
-Super! - krzyknął do mnie, stając u stóp schodów, po których wchodziłam.
- Jedwabiście wręcz! - odkrzyknęłam (może trochę za głośno jak na tę porę), otwierając drzwi do naszego dormitorium
- Fenomenalnie! – usłyszałam, zamykając je za sobą.
~*~
U Huncwotów
Wszyscy patrzyli na Jamesa, stojącego nadal pod schodami. Właśnie wykonał pięknego facepalma i spuścił głowę.
- To jak, Jelonku, decydujesz się na przyłączenie do super hiper armii dyrcia? - zapytał Syriusz, gdy już przeszli do swojego dormitorium. Łapa od razu padł na własne łóżko.
- Nie wiem, a co ty o tym myślisz, Kundelku? - zapytał przymilnie James. - A ty, Luniu? – przerwał Syriuszowi, który chciał się odszczeknąć.
- Przyłączę się, przynajmniej nie będę zawadzać, muszę się jakoś… - zaczął poważnie, ale tym razem to jemu przerwano.
- Tylko nie mów, że chcesz się odwdzięczyć, powtarzasz się - powiedział Syriusz znudzonym tonem i założył stopy odziane jeszcze w buty na ramę łóżka.
- Nie możesz robić tego w tym geście, stawka jest zbyt wysoka, by robić to w podzięce - dodał James, wiedząc, że przyjaciel robi wszystko, by w jakikolwiek sposób odwdzięczyć się dyrektorowi za to, że ten przyjął go do szkoły mimo, że jest wilkołakiem. - Ja się przyłączę, bo chcę - dodał entuzjastycznie.
- Robisz to dla własnej zachcianki? - zapytał Remus, nie dowierzając Jamesowi i jego głupocie.
- Noo... To nie do końca tak. Nosi mnie. Nie mogę tak po prostu siedzieć i czekać na zakończenie roku. Ja po prostu CHCĘ coś zrobić z tym wszystkim – wytłumaczył, starając się, by jego odpowiedź była tym, co naprawdę czuł. A czuł tak, jak mówił. Nie mógł siedzieć w miejscu i czytać o tym wszystkim, a potem udawać, że nic takiego nie miało miejsca. Jeśli była okazja, by się wykazać, on, James Potter, nie omieszkał z niej skorzystać.
- To nierozsądne - burknął Remus, nie do końca rozumiejąc, czemu James jest taki pochopny i narwany. Jednak jeśli sam Rogacz tego nie wiedział, to kto inny mógł mieć o tym pojęcie? Widocznie James po prostu czuł, że musi to zrobić.
- Zmieńmy temat - jęknął Peter, próbując skończyć swój referat na temat najbardziej użytecznych eliksirów i ich zastosowania w życiu codziennym.
- Dobra, a więc Jamesie Potterze. Jak tak twój rudy problem? - zapytał Łapa, przeskakując na drewniany, dębowy kufer Jamesa, zwykle stojący pod jego łóżkiem.
- Zamknij się - mruknął Jimbo niechętnie, i za pomocą machnięcia różdżki zasłonił czerwoną ciężką kotarę od frontu łóżka, oddzielając się tym samym od przyjaciela.
- Ohoho, widzę, że nie idzie - zaśmiał się Black, zaglądając z drugiej strony.
- Zamknij się - powiedział melodyjnie James, próbując skupić się na podręczniku, ale coś mu nie wychodziło.
- Jeju, czyżbyś był urażony? A może byś tak spr... - zaczął Syriusz cwaniacko, ale przerwało mu pukanie do drzwi.
Czwórka nastoletnich czarodziei wymieniła zdziwione spojrzenia. Pierwszy podniósł się Remus i, omijając kupki rożnych części garderoby leżących na podłodze, przedostał się do drzwi, i lekko je uchylił.
Hej, tu skupiłam się bardziej na bohaterach niż na akcji - chciałbym, żebyście się do nich przyzwyczaili i poznali jak zachowują się w danej sytuacji, jak reagują, ale priorytetem było pokazanie, że jeszcze pamiętam co jest w nagłówku - nie przejmujcie się, wiem mniej więcej jak to wszystko będzie wyglądało.
Wszelkie pomysły czy jakiekolwiek fantazje piszcie w komentarzach - choćby był najgłupsze w świecie PISZCIE.
P.S, Mam nadzieję, że opłacało się przeczytać wszystkie rozdziały jak dotąd ;) I Beta kazała przeprosić, że tak długo ale i tak dużo robi więc cichosza.