piątek, 5 lipca 2013

9.Rude myśli


9.


Diana wyminęła zdziwionego Remusa.
- Normalnie jestem z ciebie dumna – powiedziała, patrząc na swojego kuzyna, który nie kojarzył zbyt wiele.  - W końcu pokazałeś, że nie jesteś mięczakiem - dodała, próbując pomóc mu w połączeniu faktów.
- Czemu mi to mówisz? – zapytał, nadal lekko skołowany
- B-o  w-y-r-a-z-i-ł-e-ś,   s-w-o-j-e     z-d-a-n-i-e  - mówiła powoli jak do głupka.
- A czemu to jest powód do dumy? Skoro ona i tak będzie jak wściekły szerszeń? - zapytał beznamiętnie i opadł na poduszki.
- Czemu, czemu! - powiedział  przedrzeźniając Jamesa. - Bo pokazałeś, że nie jesteś taki, któremu, cytując oczywiście - mruknęła z przekąsem -  „mózg wywiało, kiedy leciał na tej przeklętej miotle”  - zacytowała, przysiadając obok Petera, i patrząc na jego kolekcje kart z czekoladowych żab.
- Ale, ale! Przy najbliższej okazji pewnie się na nim trochę wyżyje - powiedział Syriusz.
- Może trochę – odpowiedziała, przyglądając się karcie poprzedniego dyrektora Hogwartu. - Ale wiesz, noooo – zaczęła, oddając kartę Peterowi - będzie zła na siebie, że w tej sytuacji okazałeś się być… hmmm bardziej taki trafny trochę, znaczy twoja opinia - powiedział już poważniejszym tonem.
- Ale w czym mu to pomoże? - zapytał Remus, który nie mógł poskładać tego wszystkiego w jedną spójną całość.
- Na zewnątrz raczej nic, ale pod tą rudą czuprynę może dotrze, że nie jesteś aż takim debilem - powiedziała Diana, wskazując podbródkiem na kuzyna. - No prościej już tego rozłożyć nie umiem - dodała.
Ale oczywiście mężczyźni w życiu do końca nie zrozumieją.
- A poza tym, za takie informacje należy mi się czekolada - powiedziała spokojnie, po czym szybko chwyciła tabliczkę przysmaku, pomachała otępiałym chłopcom, po czym wyszła. O dziwo nawet  nie walczyli o mleczną czekoladę, którą Potterówna sobie przywłaszczyła.
- Rozumiesz to, Rogaczu? - zapytał Remus, zamykając drzwi za Dianą
- Wiem, że nic nie wiem - westchnął  James, kręcąc głową.

Głupi idiota, głupi, głupi, głupi, napuszony łeb, a niech spadnie z tej cholernej miotły! wyklinała sobie Lily, przewracając się z boku na bok i nie mogąc zasnąć, o ironio właśnie przez Pottera. Ten napuszony łeb spędzał jej sen z powiek. Tym razem się doigrał, nie będzie mi mówił, co mam robić! Że ja nie wiem, co się na świecie dzieje? Pfff, niedojrzały emocjonalnie bachor,  pomyślała, zaciskając powieki ze złości. Śpij, nakazała sobie, ale nie mogła. Mimo że bardzo chciała już spać i odpocząć, to nie mogła. Ta rozmowa z Potterem jeszcze ją „trzymała”. Lily spokojnie można było porównać do wulkanu, który lada moment wybuchnie.
Oczami Lily.
Transmutacja, runy, zielarstwo, eliksiry, historia magii i obrona przed czarną magią. To potrafi tak męczyć... ale ostatni z wymienionych przedmiotów nieco mnie przeraża. Mam poczucie bezpieczeństwa w tym świecie, po prostu mam. Znam zaklęcia, trucizny oraz antidota, wygląd i zachowanie wilkołaka, ale przeraża mnie to, że jeden błąd typu: upadasz i łamiesz różdżkę może kosztować życie. Choć lekcje zwykle są wesołe i, nie ukrywam, zapewne bardziej praktyczne i łatwiejsze do ogarnięcia niż na przykład runy, to mimo wszystko pod wpływem ostatnich wydarzeń mam wrażenie, że nauczyciele szykują nas na... ewentualną... walkę? Przetrwanie? Tak, to moje chore wymysły, ale mimo to jestem kłębkiem nerwów.
Dzisiejsza pogoda znowu była przygnębiająca, podobnie jak atmosfera, którą wydzielała wokół siebie pewna młoda osóbka o ciemnorudych włosach. Była jak sucha trawa, która potrzebuje zaledwie małej iskierki sprzeczności, by zapłonąć nienawiścią i złością.
Lily właśnie niosła pudło, w którym znajdowały się średniej wielkości poduszeczki wypełnione zapewne jakimś czymś ziarnistym, najprawdopodobniej grochem i kamykami. Po co? Ano po to, że profesor Flitwick stwierdził, że młodzi czarodzieje polegną zapewne na podstawach, więc dziś przypomną sobie absolutne podstawy. Jak zapowiedział profesor, Accio i Wingardium Leviosa. Ruda położyła pudło na biurku Flitwicka i szybko wróciła na miejsce obok znudzonej Diany.
- Moi drodzy, cisza - powiedział mężczyzna, wymachując swoimi rączkami. Niewiele to dało, a wręcz przeciwnie w klasie był coraz większy harmider.
 - Cisza, cisza, cisza - powiedział sfrustrowany, kiedy hałas się nasilił.
 Wszyscy popatrzyli na niewyrośniętego czarodzieja. Wyglądało to dosyć komicznie – mały facecik wymachujący rękami, jakby odganiał stado os.
- Noo - powiedział zadowolony pod nosem, po czym wdrapał się na swoją „mównicę”. - Dzisiaj zajmiemy się absolutna podstawą. W pudle są woreczki, które  macie przetransportować  na swoje ławki. Za pomocą czarów oczywiście. – Karton zaczął drżeć, ponieważ parę osób już zaczęło, - A i zapomniałbym: woreczków jest mniej niż was - dodał, zapewne chcąc wzbudzić ducha rywalizacji. - Zaczynajcie - spojrzał na młodych czarodziei w pełnej gotowości z różdżkami w rękach.
Woreczek Lily już sobie spokojnie lewitował między innymi, po czym gładko wylądował na ławce. Evans szturchnęła Dianę, która najwidoczniej już przysypiała. Obudzona czarownica poruszyła się  niespokojnie, zwalając przy okazji rolki pergaminów, które do tej pory były ułożone w ładzie. Potterówna wywróciła oczami i zeszła pozbierać pergaminy, które porozsypywały się po podłodze, uważając na woreczki, o które walczono nawet w powietrzu, próbując sobie je odbić.
Jednak kiedy czarownica wstawała, nie zauważyła jednego, który trafił ją centralnie w czoło, po czym opadł bezwładnie na ziemię. Parę osób spojrzała na nią niepewnie, bo  niewyspany Potter to zły Potter. Dotknęła tylko pulsującego czoła, odłożyła pergaminy  i obróciła się o 180 stopni, szukając wzrokiem winowajcy.
A okazał się nim Ślizgon, z którym miał już na pieńku podczas ostatniej transmutacji. Chłopak wyszedł ze swojej ławki i zszedł powolnym krokiem w stronę Gryfonki, żując sobie najspokojniej w świecie gumę.
- Sorry - powiedział od niechcenia i podniósł woreczek.
Nie trzeba być spostrzegawczym, żeby domyśleć się, że Diana się zagotowała, a jej obite czoło przybrało kolor czerwieni.
Gdyby to nie był Ślizgon, to może powiedziałaby humorystyczne: „trzeba być twardym a nie mientkim”,  i odeszła. Ale to był „ten zielony”, i nie było miejsca na żadną skruchę. A teraz Ślizgon od tak sobie odchodzi.
Dziewczyna  dotknęła jego ramienia, a kiedy Hiszpan się odwrócił, wyrwała mu woreczek z dłoni, po czym uśmiechnęła najładniej (jak na wymuszony uśmiech) potrafiła.
- Nic się nie stało - syknęła, wyminęła Ślizgona, zarzuciła swoimi włosami i podreptała  na swoje miejsce, nawet  się nie obracając.

Ślizgon tylko patrzył, jak jego woreczek idzie sobie na zupełnie inne miejsce niż pierwotnie miał, zmierzył jeszcze niezbyt przychylnym spojrzeniem parę gryfońskich i ślizgońskich gapiów i udał się na swoje miejsce, przywołując sobie inny woreczek.

- Jestem z ciebie dumna - powiedziała Lily, odprowadzając Ślizgona wzrokiem na miejsce. - Że go Nie rozszarpałaś go na miejscu.

- Będę miała guza jak jednorożec - jęknęła Diana, zasłaniając swoje czoło dłońmi.
Reszta dnia minęła bez większych niespodzianek.                  
James właśnie przemierzał długie korytarze. Była już 23.00, czyli godzina, o której, czysto teoretycznie, powinien leżeć w łóżeczku, przykryty kołderką i słodko chrapuniać. Ale życie nie jest kolorowe. Oświetlając sobie drogę różdżką, myślał (tak, niektórym pewnie trudno w to uwierzyć, ale to świat czarów). Wbrew wszelkim pozorom i zarzuceniom ze strony panny Evans, zdarzało mu się to coraz częściej. Myślał o tym, co go czeka, co dzieje się tak naprawdę, z czym przyjdzie mu się zmierzyć, i kto jeszcze się zdecyduje, by zaryzykować. Jedyne, o czym w tej sprawie nie myślał to wycofanie się, zawrócenie, udawanie, że wcale nie chciał się zapisać.
Usłyszał za sobą miauczenie kota, które przerwało jego rozmyślanie nad tym, co można zatajać przed przeciętnym czarodziejem, a w co on chce być wmieszany. Odwrócił się i zobaczył mało pożądany widok. Kotka Filcha - tak, tylko tego brakowało - jakiejś wyliniałej kocurki. James zatrzymał się  i nasłuchiwał, czy przypadkiem echem nie poniesie się głos Filcha i typowe dla niego kuśtykanie, zmieszane z kaszlem jak u gruźlika. Całe szczęście, że nie usłyszał tych odgłosów. W, niestety, nieodłącznym towarzystwie i eskorcie Pani Norris, przeszedł się do gabinetu dyrektora.
- Raz, dwa, zaraz staną gnomy trzy - powiedział markotnie, zażenowany nowym hasłem dyrektora. Zwłaszcza, że kieruje się do niego, by porozmawiać o czymś, co podobno może zadecydować o tym, czy będzie grudką popiołu, czy jednak tym samym (może z małym uszczerbkiem na zdrowiu) Potterem. Posąg przesunął się i ukazał kamienne schody, od których czuło się aż chłód.
Kiedy James dotarł na górę, podszedł do drzwi i nawet nie zdążył złapać - ich gałki otworzyły się same. James spojrzał zdziwiony przed siebie. Zobaczył dyrektora, który najwidoczniej już na niego czekał.
- Dobry wieczór profesorze      

____________________________________________________________

Już  9 rozdział, a ja jeszcze mam tyyyyllllllllllllllllllleeeeeeeeee planów co do bloga, a bardziej bohaterów.  ;) Mam nadzieję, że ukończę ta historię, i że będziecie chcieli czytać dalej ;)
Są wakacje ale nie wiem czy rozdziały będą częściej, bo ten czas mam zamiar spędzić aktywnie. W tym roku szkolnym co będzie, mam zamiar już nie bimbać (3gim.) a zająć się ocenami, by w razie przypadku odwołań przyszpanować świadectwem, bo to jakie liceum itp. nieco zadecyduje o życiu.
 Rozdziały będą rzadziej. ale BĘDĄ.
Może zrobię zakładkę Gratisy albo coś takiego - była by z 'akcjami' które nie zmieściły się w opowiadaniu lub takie "one shot'.
Jak zwykle piszcie.
Miłych wakacji. ;)