wtorek, 28 maja 2013

7. Tabu

7.

Oczami Lily.


Wielkie, ciężkie drzwi ukazały wielki, ba, ogromy pokój z lustrami na jednej ścianie, wielkimi kryształowymi żyrandolami, wyłożoną marmurem podłogę. Na środku sali stała dość liczna grupa uczniów. Weszliśmy za dyrektorem, który kierował się w stronę podestu. Nawiasem mówiąc, jeszcze przed chwilą go nie było. Dumbledore zatrzymał nas gestem ręki i powędrował na owy podest. Przez chwilę było słychać stukot twardej podeszwy o marmur, a następnie rozległ się głos staruszka:
 - Zapewne zastanawiacie się, po co prosiłem was tu o tak późnej porze - rozpoczął oficjalnym tonem Dumbledore. Patrzyłam na niego w skupieniu, zachodząc w głowę, po co tu prefekci i jakaś dwudziestka innych uczniów. - Pewnie doszły was słuchy o mordach na mugolach - tu zrobił chwilową przerwę i otarł czoło haftowaną, białą chusteczką - Ministerstwo informuje Proroka Codziennego tylko o niewielu takich przewinieniach. Naprawdę jest ich więcej i to w naszym świecie - powiedział po czym odchrząknął. - Coraz więcej osób ze strachu przyłącza się do czarnych organizacji. Mordy to dla nich chleb powszedni
- Skąd profesor o tym wie ? - rozległ się gdzieś w krańcu sali męski głos.
- Mam paru zaufanych ludzi, a ministerstwo nie chce wzbudzać paniki, młody człowieku. Jednak wymyka się im to wszystko spod kontroli. Dlatego zebrałem tu was. Młodych, zdolnych, pełnoletnich – powiedział, podkreślając nasz wiek. - Jeśli chcecie pomóc, na własną odpowiedzialność zapiszcie się na tej liście – dodał, a przed nim pojawił się nieco przyżółkły pergamin i czerwone pióro. -
Jednak zapisanie się tu jest obarczone ryzykiem utraty zdrowia lub życia. Logicznie myśląc nic, co leży w zakresie waszego uczniowskiego obowiązku, więc każdą odmowę uszanuję, a nawet poprę. Ale możecie się także zgodzić – dopowiedział, patrząc na pergamin utrzymujący się w powietrzu - radziłbym poważnie przemyśleć to, czy warto ryzykować - zakończył grobowym tonem, a pergamin rozwiał się w powietrzu. - Jeśli będziecie pewni swojej decyzji, przyjdźcie do mojego gabinetu. Nie mówię więcej, bo wiem, jak strach może zmanipulować młodym człowiekiem, który chce żyć, choćby kosztem innych.

Mimo że na każdym to wszystko wywarło ogromne wrażenie, w sali nadal panowała przerażająca cisza, jakby wszyscy wstrzymali swój oddech i tylko z przerażeniem, czy też niedowierzaniem patrzyli na dyrektora albo na siebie wzajemnie. Wszystkich łączyło jedno - chaos w głowach i zagubione spojrzenia dzieci, które w ogóle nie wiedzą, o czym się do nich mówi, choć czują, że sprawa jest poważna.

- A, i jeszcze jedno. Macie tydzień. Pamiętajcie, to nie jest przymus czy jakikolwiek nakaz. Zebrałam was tutaj, by tylko przekazać wam te informacje, a wy sami zdecydujecie, czy o tym zapomnicie, puścicie w niepamięć, czy może zechcecie dowiedzieć się więcej. Ale waszym obowiązkiem jest poważnie przemyśleć tą decyzję - oznajmił dyrektor i wyszedł drzwiami, które ukazały się tuż za podestem.

Chyba dopiero teraz wszyscy odetchnęli z ulgą. Popatrzyłam na Remusa, licząc, że mi coś wytłumaczy, że może wywnioskował coś więcej, ale chyba był bardziej zszokowany ode mnie. Chciałam jakoś wybudzić go z transu niewiedzy, ale poczułam ciężar na ramieniu. Przestraszona, odwróciłam się i zobaczyłam dwie znajome twarze.

-Marry, Diana?- powiedziałam osłupiała.

- Jakbyś duchy widziała - powiedziała Diana, udając troskę, jednak w jej oczach było widać iskierki złośliwości.

- Jak wy tu, znaczy kiedy... - komentarz przyjaciółki przemilczałam, próbując złożyć w miarę zrozumiałe zdanie.

- Nie wysilaj się - przerwała mi. – Chwilę po tym, jak wyszłaś, do okna zapukała mała sówka. No więc otworzyłam, a ona rzuca list mi i Marry i dzida z powrotem. Otwieramy listy, a tu, że zaraz jest spotkanie w Pokoju Życzeń, no to biegiem - wytłumaczyła punktowo Diana, którą najwyraźniej bawiło moje osłupienie. - James i Syriusz też gdzieś tu powinni być – dopowiedziała, patrząc na Remusa, który tylko skinął głową i poszedł najprawdopodobniej poszukać pozostałej dwójki Huncwotów.

- A co z Jane? – zapytałam, szukając wzrokiem blondynki.

- Poszła do łazienki, ale listu dla niej nie było - odpowiedziała Marry, zaciągając rękawy swojego szarego swetra na dłonie - Co myślicie o tym wszystkim? - zapytała zakłopotana, patrząc w podłogę.

- Sama nie wiem, co myśleć – odpowiedziałam, uśmiechając się pokrzepiająco.

Choć może nie była to prawda. Pierwszą myślą było: „to wariactwo”. Może ziarnko prawdy w tym było, ale to wariactwo. Bo gdyby przyjąć, że komuś by się coś stało, to wtedy? Ale jeszcze bardziej w tamtej chwili (co według mnie było dziwnym odruchem z mojej strony) interesowało mnie, jak miałoby dojść do jakiegokolwiek incydentu tu, w Hogwarcie? Tyle ludzi uważa to za najbezpieczniejsze miejsce i coś musiało być tego przyczyną. Czyli że co, Hogwart nie jest już takim bezpiecznym miejscem? Chyba że dyrektor będzie chciał nas gdzieś wysłać, ale to niedorzeczne. Przecież jesteśmy tu po to, żeby się uczyć. Albo dyrektor za przeproszeniem zdziadział, albo na serio nie było dobrze.         



~*~



- Wstaaaaawaj!!! - usłyszałam nad uchem. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej.

-Która godzina? - zapytałam rzeczowo, próbując się wydostać spod kołdry, która okazała się wyjątkowo ciężka.

-Twoja ostatnia, jeśli się nie pospieszysz - usłyszałam przemiłą odpowiedź Diany. - A konkretniej za dwadzieścia ósma, więc zagęszczaj ruchy, kobieto - ponagliła mnie, zrywając z mojej szanownej osoby kołdrę.

Kiedy dotarłyśmy już na śniadanie, wszyscy bez wyjątku jedli, a obok talerzy lewitowały sobie plany zajęć.

-Fajnie - mruknęła Diana, zasiadając na wolnym miejscu. I, niespodziewanie, oberwała z prawej strony rolką pergaminu.

-Bezbłędnie! - ucieszył się Black, autor tego wspaniałego rzutu.

- A jak wstanę, to nie będzie tak wesoł... - zaczęła się odgrażać Diana, ale brutalnie jej przerwano.

- Twój plan, a teraz dziękuj - zarządził Syriusz, patrząc z bezczelnym uśmiechem na Dianę.

- Dzięki - mruknęła niechętnie, porywając jabłko i ignorując Łapę.

- Spodziewałem się "Dziękuje ci, Syriuszu, uratowałeś mi życie!”.

-Narcyz - dodała dziewczyna, wystawiając mu język. - Na takie słowa to sobie jeszcze poczekasz – odpowiedziała, rzucając w  kark Blacka winogronem, gdy ten się odwrócił.

- Trzymaj - usłyszałam głos za sobą i odwróciłam się.

Za mną stał nie kto inny jak Potter,  najprawdopodobniej z moim planem zajęć w ręce.

-Aaa, dziękuję – powiedziałam, nieco zaskoczona, odbierając mu mój plan.

James tylko skinął głową i zajął miejsce obok Syriusza. Jeśli mam być szczera, to James był ostatnimi czasy zadziwiająco spokojny. Chyba, że coś knują, przeleciało mi przez głowę.

- Pierwsza transmutacja - powiedziała niechętnie Jane. Blondynka jakoś niespecjalnie lubiła ten przedmiot.

- To i tak nieźle, potem mamy eliksiry. Konkretniej dwie godziny - sprecyzował Remus, a Peter zadrżał na samą myśl o swoim „ukochanym” przedmiocie.

- Ja mam potem starożytne runy – mruknęłam, lustrując swój plan i jednocześnie smarując Tosta dżemem.

-  James, kiedy będziemy mieli treningi? - zapytała Diana, odkładając swój plan i zajmując się jajecznicą.

- Od przyszłego tygodnia zaczynamy. Wygramy ze Ślizgonami tak, że im w pięty pójdzie na długi, długi czas - zakomunikował w przerwie między kolejnym kęsem kanapki.

- To nasz ostatni rok tutaj i będą nas pamiętać jeszcze długo po naszej kadencji - oświadczył Syriusz, obierając to za swój priorytet i zupełnie nie przejmując się machającymi do niego dziewczętami ze stołu Puchonów.

Śniadanie skończyło się w przyjemnej atmosferze, jednak nikt ani słowem nie odezwał się o wczorajszym wydarzeniu. Ale może to i lepiej, w tak poważnych sprawach jak własne życie lepiej się nie nakręcać z innymi, a podjąć swój wybór według uznania. Temat organizacji chroniącej Hogwart został tematem Tabu.



~*~



- Witam na kolejnym i ostatnim już roku  transmutacji - rozpoczęła  standardowo profesor McGonagall. Jednak ona była osobą, której chyba poświęcało się najmniej uwagi w tej sali. Jako że transmutacja przypadła nam ze Ślizgonami, naszymi odwiecznymi rywalami, przedstawiciele obu domów łypali na siebie niezbyt przyjaznymi spojrzeniami. 

- W tym roku nauki odświeżycie swoje wiadomości i poznacie bardziej zaawansowane zaklęcia, pogłębiając tym samym swoją wiedzę – kontynuowała, obserwowując uważnie uczniów. - Panno Potter, jestem tutaj - zwróciła uwagę Dianie, która w tej chwili odbywała walkę na gromiące spojrzenia ze Ślizgonami.

Diana powiedziała tylko bezdźwięczne „przepraszam” i patrzyła na nauczycielkę, ale co jakiś czas wracała do Ślizgona, mierząc go nieprzyjaznym spojrzeniem.

Osobiście było mi obojętne, czy Ślizgon, czy Krukon. Póki nic nie robi, jest dla mnie zupełnie neutralny. Ale przez większość Gryfonów przemawiało zamiłowanie do quidditcha, a wybrańcy Domu Węża są naszymi największymi przeciwnikami (tak, „naszymi”, taka mała nutka patriotyzmu). McGonagall kontynuowała swój monolog, święcie przekonana, że wszyscy uczniowie jej słuchają. Nie była to do końca prawda, ale nieświadomość jest błoga.

Kolejne były lekcje, które też przypadły nam z ludźmi ze Slytherinu. Chyba ktoś to zrobił z premedytacją, bo takiego napięcia i rywalizacji jeszcze nie widziałam.

Profesor Slughorn szybciej dokonał całego wprowadzenia i już na drugiej lekcji dla przypomnienia wykonywaliśmy Eliksir Euforii, ale wszystko było dzielone przez dwa, "żebyśmy nie roznieśli lochów". Mój eliksir (właściwie mój i Diany, która nie potrafiła się skupić i tylko mieliła na proszek składniki) został wyważony jako drugi. W pewnym sensie miałam żal (bo zwykle to ja albo ewentualnie Severus, który chyba z sentymentu dawał mi przeważnie pierwszeństwo do zgłoszenia ukończenia pracy i zazwyczaj powalał zgarnąć punkty), ponieważ pierwszą osobą okazał się być Ślizgon, z którym Diana miała już na pieńku od początku transmutacji. Był to wysoki chłopak o ciemnej karnacji, nieco dłuższych włosach, które w przeciwieństwie do włosów Jamesa trzymały się w jako takim ładzie, oczach bodajże ciemnych. Z tego co wiem, zdobył prawie same wybitne na SUM-ach, no i był prefektem, a z pochodzenia najprawdopodobniej Hiszpanem (plotki szybko się niosą). Diana tylko odprowadziła go nienawistnym spojrzeniem.  Już widzę te mecze, pomyślałam, odstawiając wyważony eliksir. 

Starożytne runy to przedmiot cichy, to znaczy uczęszczają na niego tylko ci (według Diany) „cisi i spokojni, nuuuda”. Co może było po części prawdą, bo nie działo się nic, absolutnie nic. Dlatego na tym, co prawda przydatnym ale nudnym przedmiocie, najbardziej się męczyłam. 



- Pierwszy dzień, pierwszy, a już nam zadają - warknęła Diana, kopiąc swój kufer i rzucając swoją torbę ze smoczej skóry na biurko. Sama padła na miękkie łóżko.

- Im więcej punktów zgromadzimy, tym bliżej będzie Puchar Domów - dodała Marry, robiąc sobie przerwę między czytaniem książek do historii magii i transmutacji.

- Jak wygramy w quidditcha, to nie bój żaby - powiedziała Diana tak, że ledwie dało się ją zrozumieć, ponieważ miała głowę w poduszce.

- JEŚLI wygracie - podkreśliła Jane, czesząc włosy. 

- Wątpisz w nas ? - zapytała bez przejęcia Diana. 

- Wiesz, różnie może być - powiedziała niewinnie blondynka, wchodząc do łazienki.

Zirytowana Diana pufnęła w poduszkę.

Tego wieczoru żadna z nas nie miała siły na nic więcej. Ja znów nie mogłam zasnąć, bo myślałam o temacie Tabu . „Czy dyrektor mówił poważnie? Czego nam jeszcze nie powiedział, najprawdopodobniej w obawie, że ktoś go wyda? Co my, jako uczniowie mielibyśmy robić? Czy to rzeczywiście takie niebezpiecznie?”
Wszystko zdawało się być takie pokręcone, zawiłe i nie do rozwikłania przez mój umysł, w który, nieskromnie mówiąc, praktycznie nigdy nie wątpiłam. Ale czy mój Hogwart jest taki jak mi się zdawało? Zawsze był pełen tajemnic, owszem. Zazwyczaj trafiałam na te pozytywne, ale teraz wychodzi na to, że nie wiem wszystkiego.  I właśnie w takim momencie dochodzi do człowieka, że jest praktycznie niczym oprócz pyłku, takiego pyłku, który nie wie nawet, w jakim świecie żyje i co mu zagraża. Przerażająca wizja. Tak działała na mnie noc? Sama się nakręcałam przemyśleniami o sprawie, na której temat praktycznie nic nie wiedziałam. Możliwe, że nieco dramatyzowałam, chociaż sama nie miałam takiej pewności. Dumbledore stanowczo za mało nam powiedział. Najlepsze, co można w takiej sytuacji zrobić, to po prostu wszystko przespać i liczyć na lepsze jutro. Kolorowych, samonakręcająca się głowo, szykuje się kolejna bezsenna noc.     
                              



_________________________________________________________________________________
Obiecuje, że w kolejnym rozdziale skupie się bardziej na bohaterach (chodzi mi o jily W KOŃCU coś o nich będzie - nie mówię, że to będzie super romantico bo nie będzie)

 Mam nadzieję, że teraz macie chęć na więcej ;) Uprzedzam że jednak w najbliższym czasie "nie stanie się wojna" ponieważ pamiętajmy, że są uczniowie totalnie nie ogarnięci, jest rok szkolny itp. - na tym blogu zależy mi na naturalności (do pewnego stopnia bynajmniej). Bo np. Lily nie uświadomi sobie z dnia na dzień że kocha Jamesa, a kolejnego dnia będą parą- ohohoh nie będzie tak miodowo.
P.S Jest taka sytuacja, że chciałam połączyć moja komórkę z bloggerem ale nie wyszło i odinstalowałam ta aplikacje, jakieś 3 dni potem chyba sama się urochomiła i pobiera mi wszystkie obrazki z bloga (nawet tych których nie dodałam) - i pytanie następujące jak przerwać tą więź? (nie chcę mieć tylu obrazków na fonie, a usunąć się ich zwyczajnie nie da - nie ma takiej opcji, i to dosłownie). Help me plase !

I tak zwyczajowo, macie może jakieś propozycje ? Coś wam zgrzytało? Czegoś/kogoś więcej ?  Może, chcecie pobawić się we wróżkę i ułożyć plan jaki waszyn zaniem będzie miał miejsce ? PISAĆ, dzielić się opiniami ;).
      

piątek, 10 maja 2013

6. Hogwart

6.

Całą noc nie spałam. No dobrze, może nie całą noc, tylko jej część, ale mimo wszystko nie mogłam. Po raz pierwszy, nie licząc pierwszej drogi do Hogwartu - wtedy to chyba każdy był zdenerwowany, się bałam. Nie, nie o to, że w szkole będzie źle czy niemiło, bałam się zostawiać moich rodziców i Petunię samych. Właśnie z tej przyczyny praktycznie nie przespałam nocy. Osiadłam na prowizorycznym łóżku ze złożonych kanap pociągowych. Za oknem rozpadał się deszcz, a wiatr szarpał drzewa. Westchnęłam ciężko, pocieszając się myślą, że to tylko głupie przeczucia
~*~
- Za godzinę będziemy na miejscu! – na korytarzu rozległ się donośny głos któregoś z prefektów.
Najwyraźniej swoim wołaniem obudził Dianę, która usiadła i przetarła oczy. Wyglądała jak małe dziecko.
- Co, już? – odezwała się w pełni rozbudzona Jane. - Ja muszę się przygotować! – zaprotestowała, gwałtownie wstając, i wymijając dopiero przebudzoną Dianę i Mary.
- A co tu jest do przygotowania? - zapytała Diana, leniwie patrząc na Jane.
- Wszystko?! - wrzasnęła blondynka, jakby to miała być konkretna odpowiedź na pytanie młodej Potterówny. Potem szybko wyjęła ze swojego kufra jakiś mniejszy kuferek w łososiowym kolorze, wyciągnęła z niego niedbale szatę i wybiegła z przedziału.
- Godzina to sporo czasu - stwierdziła Diana, padając na zwiniętą bluzkę, która służyła jej przez całą noc jako poduszka.
- Ooo, tak dobrze to nie ma - powiedziałam i szybkim, gwałtownym ruchem odkryłam przyjaciółkę.
- Przecież to kupa czasu – powiedziała, siłując się ze mną, tyle że ja miałam przewagę – byłam rozbudzona i nie potykałam się o własne nogi, tak jak ona.
Diana wstała i nie omieszkała rzucić mi nienawistnego spojrzenia, na co tylko się uśmiechnęłam.
Osobiście mam się czym pochwalić, jako że mam wprawę w szybkim wstawaniu. Ogarnęłam się w piętnaście minut - moja życiówka. Niestety, dziewczyny były niczym leniwce, powoli wstając i szukając swoich szat, a składanie łóżka trwało chyba wieki. Gotowe, i mniej więcej przytomne, wyszłyśmy z przedziału we trzy. Najwyraźniej Jane postanowiła poczynić dłuższe przygotowania.
Wychodząc z pociągu, jak zwykle zawiesiłam się przy widoku Hogwartu z daleka. Robił piorunujące wrażenie: ciemne kamienne mury, które były ciepłe i pełne życia, szczyty wieżyczek, wielkie okna z których biło światło. Mój dom - piękna myśl, na którą nie sposób się nie uśmiechnąć. Gdzieś z oddali było słychać donośny głos Hagrida, który wołał „pirszoroczni” i westchnienia zachwytu młodych czarodziei. Pamiętam, kiedy ja przybyłam tu po raz pierwszy. I ta wyprawa gondolami… Kiedyś chciałabym to zrobić ponownie.
Diana już zajęła nam powóz.
Podobno ci, którzy byli obecni przy czyjejś śmierci widzą testrale - konie ciągnące szkolne powozy. Ja ich nie widzę i raczej nie chcę, jeśli taki jest koszt ich zobaczenia.
- To jak, jesteśmy gotowe na ostatni rok? - zapytała Mary, wsiadając do powozu jako ostatnia.
- Zleciało to stanowczo za szybko – powiedziałam, próbując rozplątać kołtuny na włosach Diany (widać pokrewieństwo z Jamesem do czegoś zobowiązuje).
- A ja w tym roku zrobię coś świetnego - powiedziała wesoło Jane. Ona z kolei została zgarnięta po drodze do powozu.
- A co zrobisz? -zapytała ożywiona Diana.
- A to już tajemnica - stwierdziła blondynka, ukazując w uśmiechu swoje śnieżnobiałe zęby.

                                                                              ~*~
Wielka Sala, sufit imitujący niebo, cztery długie stoły, które uginają się pod ciężarem wszystkich dań,  jak zwykle gwar i przeraźliwy jazgot.
- Wreszcie w domu! - przekrzyczał tłum Syriusz, biegnąc sprintem zająć miejsca przy stole.
- A temu co strzeliło? - zapytała Diana, patrząc za oddalającą się sylwetką Blacka.
- Żebym to ja wiedziała - mruknęłam i przeszłam przez drzwi. Powód, dla którego Syriusz biegł, to stoły wręcz oblężone, łącznie z ukochanymi miejscami pośrodku.
- Ludziów jak mrówków - powiedziała Diana, szukając wzrokiem wolnego miejsca. - Wolne? – zapytała, podchodząc do jakiegoś młodszego chłopaka. Oczywiście to pytanie miało stwarzać tylko pozory kultury.
- Ej, zajęte! - powiedział niezadowolony, kiedy Potterówna już przymierzała się, by przysiąść się obok.
Diana obrzuciła chłopca nienawistnym spojrzeniem i stanęła między mną a Mary.
- Od kiedy tu jest tak dużo uczniów? - zapytała naburmuszona (widocznie odmowa ją ubodła), kiedy maszerowałyśmy dalej w poszukiwaniu miejsca.
- Dolicz do tego nowych – powiedziałam, uśmiechając się pokrzepiająco, w sumie tylko na pocieszenie.
- Najwyraźniej młodzików będzie trzeba trzymać na kolanach - powiedziała Mary, rozglądając się bacznie za wolnym miejscem.
- Szukacie czegoś, drogie panie? - zapytał z udawanym zdziwieniem Syriusz, obracając się do nas przodem.
- Miejsca - mruknęła Diana, patrząc z pożądaniem na przestrzeń, którą posiadali Huncwoci.
- Chyba będzie wam ciężko, tyle ludzi tutaj – dodał Syriusz, udając przejęcie i przykładając do czoła zewnętrzną część dłoni.
- A może zechcecie nas wpuścić, co? – zapytałam, patrząc prosząco na Lupina, który ledwie widocznie przytaknął.
- Posuń się, Łapciu - powiedziała Diana, wpychając się obok Syriusza i robiąc miejsce mi oraz Mary.
- Uwaga, drodzy uczniowie - rozległ się głos dyrektora, a wszystkie szmery ucichły - Witam was na kolejnym roku w Hogwarcie. Nie przedłużając, jak zwykle muszę przypomnieć, iż chodzenie po zmroku po szkole jest zakazane, podobnie jak wyprawy do Zakazanego Lasu - tu stary dobry Dumbledore zatrzymał wzrok na pewniej czwórce niewinnych uczniów - A teraz, gdy wy, już doświadczeni, wiecie co robić, a czego nie, niech rozpocznie się Ceremonia Przydziału! - machnął ręką na stoły, które się rozciągnęły.
- Serio? Dopiero teraz?- mruknęła Diana, wywracając oczami i siadając wygodniej.
Do sali wkroczyli mali czarodzieje podążający za profesor McGonagall, która ubrana była w szmaragdową szatę.
- Z roku na rok są coraz mniejsi - mruknął Syriusz, wskazując podbródkiem na dzieci maszerujące w równiutkiej kolumnie. Osobiście musiałam się powstrzymać, by nie wypluć na Petera soku dyniowego.
- Byłeś taki sam – powiedziałam, patrząc na małe trzęsące się galaretki siadające na stołku
- O nie, ja byłem lepszy - powiedział pewny siebie Syriusz, ale zaraz oberwał w tył głowy od Jamesa i Diany – A bardziej synchronicznie się nie dało? - warknął, udając, że nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Możemy poćwiczyć, skoro tak nalegasz - powiedział James, poprawiając okulary na nosie.
Rozległy się głośne brawa.
- Co…? - zaczął Peter, ale przerwała mu Mary, dając odpowiedź
- Niejaka Cornelia Flight jest już oficjalnie Puchonką – powiedziała, patrząc z uśmiechem w stronę młodej czarownicy.
Mario Gonzales... Gryffindor.
- Bijemy brawa, bo nasz - zasądził Syriusz uderzając o swoje dłonie jak najmocniej.
- Przestań, bo się spocisz - zauważył James przerywając oklaski Syriusza, które były już jedynymi na sali.
Jean Silver... Slytherin.
- Tylko nie wybucz dziecka - powiedział Lupin, patrząc karcąco na Blacka, którego usta ułożyły się w  „o”.
- Dobra, dobra - mruknął.
Po zakończonej ceremonii nadeszła pora na jedzenie. Oczywiście co niektórzy nie mieli zahamowań i jedli wcześniej.
Nie obyło się bez małej walki o żarcie, co było kompletnie bezsensowne, ponieważ półmiski same się napełniają najwspanialszymi, cieszącymi podniebienia smakołykami.
- Pierwszoroczni, proszę za mną! – krzyknęłam, pokazując gestem dłoni, by ustawili się za mną.
Już miałam wyprowadzić moja kolumnę, ale usłyszałam za sobą nieco zachrypnięty głos dyrektora.
- O godzinie 22.30 prefekci proszeni są do mojego gabinetu – oznajmił, zasiadając ponownie do stołu nauczycielskiego.
Jeszcze nigdy nie wzywał nas na samym początku. Sprawozdania czasami, choć często wyręczała go profesor McGonagall, ale żeby tak od razu?
- Lily, idziesz? - usłyszałam za sobą głos Remusa, który wyrwał mnie z zamyślenia. Mimo że Lupin jest jednym z Huncwotów, udało mu się zostać prefektem.
- Tak, tak – odpowiedziałam pospiesznie - Teraz parami za mną. Nie rozdzielać się, chyba że chcecie się zgubić - zwróciłam się do dzieci, które nadal nie otrząsnęły się z szoku, w jaki wprawił je Hogwart.
Poprowadziłam grupkę pierwszorocznych przez zawiłe korytarze, schody, które lubiły zmieniać swoje położenie (o czym oczywiście miałam obowiązek młodzików poinformować), aż do pokoju wspólnego.
- Kolorowa fasola - powiedziałam przed obrazem Grubej Damy.
- Jak miło widzieć nowe twarze! - zaszczebiotała kobieta o czarnych włosach i mocnym makijażu, uchylając swoją ramę i wpuszczając moją kolumnę do środka. Odczekałam chwilę, pozwalając młodzieży się pozachwycać i zaczekać na kolumnę prowadzoną przez Remusa.
- Dziewczynki mają swoje dormitoria na lewo, chłopcy na prawo. Ostrzegam was, młodzi gentelmani, że wchodzenie choćby na schody w stronę pokojów dziewczynek może skończyć się nieprzyjemnie - zakończyłam z ulgą.
- A co się stanie jeśli… - zaczął jakiś ciemnoskóry chłopiec, ale ja nie zdążyłam mu odpowiedzieć, ponieważ ktoś mnie uprzedził.
- Zamienią się w ślizgawkę - powiedział głośno James.
- Chyba, że zna się sposób - dodał Syriusz i przybił piątkę przyjacielowi.
- James – warknęłam, ewidentnie wracając do starych nawyków.
- Już,  już - powiedział okularnik, unosząc ręce w geście typu „ja nic nie zrobiłem” - Lepiej się tu nie zgubcie, bo pożre was trójgłowy pies - dodał nonszalancko, kierując się w stronę męskiej części.
- Potter - zdążyłam rzucić, zanim zniknął za drzwiami.
-Teraz, gdy macie jakieś problemy, zwracajcie się do mnie albo do Lily - zaczął Remus, kiedy ja patrzyłam jeszcze wrogo na drzwi, za którymi zniknął Potter - Plany dostaniecie jutro na śniadaniu o 8.00, nowe hasła i inne informacje znajdziecie na tej tablicy – powiedział, wskazując wiszącą na jednej ze ścian tablicę, na której póki co nie było jeszcze nic. - Cisza nocna od 22, a teraz możecie się rozejść - oznajmił.
~*~
- Jak myślicie, o co chodzi dyrciowi? - zapytała Jane po raz piąty w przeciągu godziny.
- Nie mam bladego pojęcia – odpowiedziałam tak samo jak poprzednio.
- Jest już 22.22 - oznajmiła Mery, rozpakowując swój kufer.
- Ktoś cię kocha - powiedziała wesoło Diana, szperając w swojej walizce w poszukiwaniu piżamy.
- To znaczy, że Lily musi się pospieszyć - powiedziała Mary, wywracając oczami.
- Ktoś cię kocha! - powtórzyła głośniej Potterówna (jej się nie wmówi, że może w czymś nie mieć racji).
- To ja będę się zbierać – powiedziałam, wstając i idąc w stronę drzwi.
Powoli zeszłam na dół. Po drodze dogonił mnie Remus i razem powędrowaliśmy pod gabinet dyrektora.
Byliśmy ostatni, kiedy dotarliśmy na miejsce, a wśród grupki można było zobaczyć Dumbledore’a.
- Skoro jesteśmy już wszyscy, to idziemy - zarządził i szybkim krokiem wysunął się na czoło kolumny młodych ludzi.
- Profesorze, dokąd my... - Puchonka o żółtawej karnacji odważyła się przerwać ciszę.
- Do Pokoju Życzeń. Niepotrzebnie kazałem wam tutaj przyjść, ale spacery są zdrowe – powiedział, dalej idąc prosto przed siebie.
Wymieniliśmy pytające spojrzenia z Remusem.
Dyrektor zatrzymał się raptownie przed jedną z całkowicie pustych ścian i machnął w jej stronę ręką, jakby chciał cos złapać w powietrzu.
Ściana głośno zachrobotała i pojawił się na niej coraz to mocniejszy kontur wielkich ciężkich drzwi, które nawet bez machnięcia różdżki otworzyły się przed dyrektorem.
___________________________________________________________________________________
Hej, jeszcze tu jestem - tyle, że mój laptop walczy o życie i notka pisała się w nie skończoność ( na służbowym komputerze taty którego nie ogarniam bo mi cholerstwo wszystko co napiszę podkreśli).
 Nie odpowiadałam na komentarze, nie czytałam blogów - PRZEPRASZAM ale nie miałam na to czasu, do tego projekty gimbazjalne i komunia brata, moje  urodziny (ta dziś walnęło mi 15 wiosen) i  ogółem.... grrrrrr. Z notki wieje nudą ale obiecuję postanowienie poprawy - notka jest pewnego rodzaju zapowiedzią przyszłych wydarzeń i było ciężko ją pisać.
                                                                                            Amen 
   P.S wolicie taką perspektywę (możliwe, że co jakiś czas zmienię bohaterów 'patrzących'), czy tą wcześniejszą?
P.S.2 : Dziękuję mojej Becie której chciało się poprawiać wszystkie moje błędy - owacje na stojąco proszę ;)