7.
Oczami Lily.
Wielkie, ciężkie drzwi
ukazały wielki, ba, ogromy pokój z lustrami na jednej ścianie, wielkimi kryształowymi
żyrandolami, wyłożoną marmurem podłogę. Na środku sali stała dość liczna grupa
uczniów. Weszliśmy za dyrektorem, który kierował się w stronę podestu. Nawiasem
mówiąc, jeszcze przed chwilą go nie było. Dumbledore zatrzymał nas gestem ręki
i powędrował na owy podest. Przez chwilę było słychać stukot twardej podeszwy o
marmur, a następnie rozległ się głos staruszka:
- Zapewne zastanawiacie się, po co prosiłem was tu o tak późnej porze - rozpoczął oficjalnym tonem Dumbledore. Patrzyłam na niego w skupieniu, zachodząc w głowę, po co tu prefekci i jakaś dwudziestka innych uczniów. - Pewnie doszły was słuchy o mordach na mugolach - tu zrobił chwilową przerwę i otarł czoło haftowaną, białą chusteczką - Ministerstwo informuje Proroka Codziennego tylko o niewielu takich przewinieniach. Naprawdę jest ich więcej i to w naszym świecie - powiedział po czym odchrząknął. - Coraz więcej osób ze strachu przyłącza się do czarnych organizacji. Mordy to dla nich chleb powszedni
- Skąd profesor o tym wie ? - rozległ się gdzieś w krańcu sali męski głos.
- Mam paru zaufanych ludzi, a ministerstwo nie chce wzbudzać paniki, młody człowieku. Jednak wymyka się im to wszystko spod kontroli. Dlatego zebrałem tu was. Młodych, zdolnych, pełnoletnich – powiedział, podkreślając nasz wiek. - Jeśli chcecie pomóc, na własną odpowiedzialność zapiszcie się na tej liście – dodał, a przed nim pojawił się nieco przyżółkły pergamin i czerwone pióro. - Jednak zapisanie się tu jest obarczone ryzykiem utraty zdrowia lub życia. Logicznie myśląc nic, co leży w zakresie waszego uczniowskiego obowiązku, więc każdą odmowę uszanuję, a nawet poprę. Ale możecie się także zgodzić – dopowiedział, patrząc na pergamin utrzymujący się w powietrzu - radziłbym poważnie przemyśleć to, czy warto ryzykować - zakończył grobowym tonem, a pergamin rozwiał się w powietrzu. - Jeśli będziecie pewni swojej decyzji, przyjdźcie do mojego gabinetu. Nie mówię więcej, bo wiem, jak strach może zmanipulować młodym człowiekiem, który chce żyć, choćby kosztem innych.
- Zapewne zastanawiacie się, po co prosiłem was tu o tak późnej porze - rozpoczął oficjalnym tonem Dumbledore. Patrzyłam na niego w skupieniu, zachodząc w głowę, po co tu prefekci i jakaś dwudziestka innych uczniów. - Pewnie doszły was słuchy o mordach na mugolach - tu zrobił chwilową przerwę i otarł czoło haftowaną, białą chusteczką - Ministerstwo informuje Proroka Codziennego tylko o niewielu takich przewinieniach. Naprawdę jest ich więcej i to w naszym świecie - powiedział po czym odchrząknął. - Coraz więcej osób ze strachu przyłącza się do czarnych organizacji. Mordy to dla nich chleb powszedni
- Skąd profesor o tym wie ? - rozległ się gdzieś w krańcu sali męski głos.
- Mam paru zaufanych ludzi, a ministerstwo nie chce wzbudzać paniki, młody człowieku. Jednak wymyka się im to wszystko spod kontroli. Dlatego zebrałem tu was. Młodych, zdolnych, pełnoletnich – powiedział, podkreślając nasz wiek. - Jeśli chcecie pomóc, na własną odpowiedzialność zapiszcie się na tej liście – dodał, a przed nim pojawił się nieco przyżółkły pergamin i czerwone pióro. - Jednak zapisanie się tu jest obarczone ryzykiem utraty zdrowia lub życia. Logicznie myśląc nic, co leży w zakresie waszego uczniowskiego obowiązku, więc każdą odmowę uszanuję, a nawet poprę. Ale możecie się także zgodzić – dopowiedział, patrząc na pergamin utrzymujący się w powietrzu - radziłbym poważnie przemyśleć to, czy warto ryzykować - zakończył grobowym tonem, a pergamin rozwiał się w powietrzu. - Jeśli będziecie pewni swojej decyzji, przyjdźcie do mojego gabinetu. Nie mówię więcej, bo wiem, jak strach może zmanipulować młodym człowiekiem, który chce żyć, choćby kosztem innych.
Mimo że na
każdym to wszystko wywarło ogromne wrażenie, w sali nadal panowała przerażająca
cisza, jakby wszyscy wstrzymali swój oddech i tylko z przerażeniem, czy też
niedowierzaniem patrzyli na dyrektora albo na siebie wzajemnie. Wszystkich
łączyło jedno - chaos w głowach i zagubione spojrzenia dzieci, które w ogóle
nie wiedzą, o czym się do nich mówi, choć czują, że sprawa jest poważna.
- A, i
jeszcze jedno. Macie tydzień. Pamiętajcie, to nie jest przymus czy jakikolwiek
nakaz. Zebrałam was tutaj, by tylko przekazać wam te informacje, a wy sami
zdecydujecie, czy o tym zapomnicie, puścicie w niepamięć, czy może zechcecie
dowiedzieć się więcej. Ale waszym obowiązkiem jest poważnie przemyśleć tą
decyzję - oznajmił dyrektor i wyszedł
drzwiami, które ukazały się tuż za podestem.
Chyba
dopiero teraz wszyscy odetchnęli z ulgą. Popatrzyłam na Remusa, licząc, że mi
coś wytłumaczy, że może wywnioskował coś więcej, ale chyba był bardziej zszokowany
ode mnie. Chciałam jakoś wybudzić go z transu niewiedzy, ale poczułam ciężar na
ramieniu. Przestraszona, odwróciłam się i zobaczyłam dwie znajome twarze.
-Marry,
Diana?- powiedziałam osłupiała.
-
Jakbyś duchy widziała - powiedziała Diana, udając troskę, jednak w jej oczach
było widać iskierki złośliwości.
- Jak
wy tu, znaczy kiedy... - komentarz przyjaciółki przemilczałam, próbując złożyć
w miarę zrozumiałe zdanie.
-
Nie wysilaj się - przerwała mi. – Chwilę po tym, jak wyszłaś, do okna zapukała
mała sówka. No więc otworzyłam, a ona rzuca list mi i Marry i dzida z powrotem.
Otwieramy listy, a tu, że zaraz jest spotkanie w Pokoju Życzeń, no to biegiem -
wytłumaczyła punktowo Diana, którą najwyraźniej bawiło moje osłupienie. - James
i Syriusz też gdzieś tu powinni być – dopowiedziała, patrząc na Remusa, który
tylko skinął głową i poszedł najprawdopodobniej poszukać pozostałej dwójki
Huncwotów.
- A
co z Jane? – zapytałam, szukając wzrokiem blondynki.
-
Poszła do łazienki, ale listu dla niej nie było - odpowiedziała Marry, zaciągając
rękawy swojego szarego swetra na dłonie - Co myślicie o tym wszystkim? -
zapytała zakłopotana, patrząc w podłogę.
- Sama
nie wiem, co myśleć – odpowiedziałam, uśmiechając się pokrzepiająco.
Choć może nie była to prawda. Pierwszą myślą było: „to
wariactwo”. Może ziarnko prawdy w tym było, ale to wariactwo. Bo gdyby przyjąć,
że komuś by się coś stało, to wtedy? Ale jeszcze bardziej w tamtej chwili (co
według mnie było dziwnym odruchem z mojej strony) interesowało mnie, jak
miałoby dojść do jakiegokolwiek incydentu tu, w Hogwarcie? Tyle ludzi uważa to
za najbezpieczniejsze miejsce i coś musiało być tego przyczyną. Czyli że co, Hogwart
nie jest już takim bezpiecznym miejscem? Chyba że dyrektor będzie chciał nas
gdzieś wysłać, ale to niedorzeczne. Przecież jesteśmy tu po to, żeby się uczyć.
Albo dyrektor za przeproszeniem zdziadział, albo na serio nie było
dobrze.
~*~
-
Wstaaaaawaj!!! - usłyszałam nad uchem. Powoli podniosłam się do pozycji
siedzącej.
-Która
godzina? - zapytałam rzeczowo, próbując się wydostać spod kołdry, która okazała
się wyjątkowo ciężka.
-Twoja
ostatnia, jeśli się nie pospieszysz - usłyszałam przemiłą odpowiedź Diany. - A
konkretniej za dwadzieścia ósma, więc zagęszczaj ruchy, kobieto - ponagliła
mnie, zrywając z mojej szanownej osoby kołdrę.
Kiedy
dotarłyśmy już na śniadanie, wszyscy bez wyjątku jedli, a obok talerzy
lewitowały sobie plany zajęć.
-Fajnie
- mruknęła Diana, zasiadając na wolnym miejscu. I, niespodziewanie, oberwała z
prawej strony rolką pergaminu.
-Bezbłędnie!
- ucieszył się Black, autor tego wspaniałego rzutu.
- A
jak wstanę, to nie będzie tak wesoł... - zaczęła się odgrażać Diana, ale
brutalnie jej przerwano.
-
Twój plan, a teraz dziękuj - zarządził Syriusz, patrząc z bezczelnym uśmiechem na
Dianę.
-
Dzięki - mruknęła niechętnie, porywając jabłko i ignorując Łapę.
-
Spodziewałem się "Dziękuje ci, Syriuszu, uratowałeś mi życie!”.
-Narcyz
- dodała dziewczyna, wystawiając mu język. - Na takie słowa to sobie jeszcze
poczekasz – odpowiedziała, rzucając w kark Blacka winogronem, gdy ten się
odwrócił.
-
Trzymaj - usłyszałam głos za sobą i odwróciłam się.
Za
mną stał nie kto inny jak Potter, najprawdopodobniej z moim planem zajęć w ręce.
-Aaa,
dziękuję – powiedziałam, nieco zaskoczona, odbierając mu mój plan.
James
tylko skinął głową i zajął miejsce obok Syriusza. Jeśli mam być szczera, to
James był ostatnimi czasy zadziwiająco spokojny. Chyba, że coś knują,
przeleciało mi przez głowę.
-
Pierwsza transmutacja - powiedziała niechętnie Jane. Blondynka jakoś niespecjalnie
lubiła ten przedmiot.
- To
i tak nieźle, potem mamy eliksiry. Konkretniej dwie godziny - sprecyzował
Remus, a Peter zadrżał na samą myśl o swoim „ukochanym” przedmiocie.
- Ja
mam potem starożytne runy – mruknęłam, lustrując swój plan i jednocześnie
smarując Tosta dżemem.
-
James, kiedy będziemy mieli treningi? - zapytała Diana, odkładając swój
plan i zajmując się jajecznicą.
- Od
przyszłego tygodnia zaczynamy. Wygramy ze Ślizgonami tak, że im w pięty pójdzie
na długi, długi czas - zakomunikował w przerwie między kolejnym kęsem kanapki.
- To
nasz ostatni rok tutaj i będą nas pamiętać jeszcze długo po naszej kadencji -
oświadczył Syriusz, obierając to za swój priorytet i zupełnie nie przejmując
się machającymi do niego dziewczętami ze stołu Puchonów.
Śniadanie
skończyło się w przyjemnej atmosferze, jednak nikt ani słowem nie odezwał się o
wczorajszym wydarzeniu. Ale może to i lepiej, w tak poważnych sprawach jak
własne życie lepiej się nie nakręcać z innymi, a podjąć swój wybór według
uznania. Temat organizacji chroniącej Hogwart został tematem Tabu.
~*~
-
Witam na kolejnym i ostatnim już roku transmutacji - rozpoczęła standardowo
profesor McGonagall. Jednak ona była osobą, której chyba poświęcało się najmniej
uwagi w tej sali. Jako że transmutacja przypadła nam ze Ślizgonami, naszymi
odwiecznymi rywalami, przedstawiciele obu domów łypali na siebie niezbyt
przyjaznymi spojrzeniami.
- W
tym roku nauki odświeżycie swoje wiadomości i poznacie bardziej zaawansowane
zaklęcia, pogłębiając tym samym swoją wiedzę – kontynuowała, obserwowując
uważnie uczniów. - Panno Potter, jestem tutaj - zwróciła uwagę Dianie, która w
tej chwili odbywała walkę na gromiące spojrzenia ze Ślizgonami.
Diana
powiedziała tylko bezdźwięczne „przepraszam” i patrzyła na nauczycielkę, ale co
jakiś czas wracała do Ślizgona, mierząc go nieprzyjaznym spojrzeniem.
Osobiście
było mi obojętne, czy Ślizgon, czy Krukon. Póki nic nie robi, jest dla mnie
zupełnie neutralny. Ale przez większość Gryfonów przemawiało zamiłowanie do quidditcha,
a wybrańcy Domu Węża są naszymi największymi przeciwnikami (tak, „naszymi”,
taka mała nutka patriotyzmu). McGonagall kontynuowała swój monolog, święcie
przekonana, że wszyscy uczniowie jej słuchają. Nie była to do końca prawda, ale
nieświadomość jest błoga.
Kolejne
były lekcje, które też przypadły nam z ludźmi ze Slytherinu. Chyba ktoś to zrobił
z premedytacją, bo takiego napięcia i rywalizacji jeszcze nie widziałam.
Profesor
Slughorn szybciej dokonał całego wprowadzenia i już na drugiej lekcji dla
przypomnienia wykonywaliśmy Eliksir Euforii, ale wszystko było dzielone przez
dwa, "żebyśmy nie roznieśli lochów". Mój eliksir (właściwie mój i
Diany, która nie potrafiła się skupić i tylko mieliła na proszek składniki)
został wyważony jako drugi. W pewnym sensie miałam żal (bo zwykle to ja albo
ewentualnie Severus, który chyba z sentymentu dawał mi przeważnie pierwszeństwo
do zgłoszenia ukończenia pracy i zazwyczaj powalał zgarnąć punkty), ponieważ
pierwszą osobą okazał się być Ślizgon, z którym Diana miała już na pieńku od
początku transmutacji. Był to wysoki chłopak o ciemnej karnacji, nieco dłuższych
włosach, które w przeciwieństwie do włosów Jamesa trzymały się w jako takim ładzie,
oczach bodajże ciemnych. Z tego co wiem, zdobył prawie same wybitne na SUM-ach,
no i był prefektem, a z pochodzenia najprawdopodobniej Hiszpanem (plotki szybko
się niosą). Diana tylko odprowadziła go nienawistnym spojrzeniem. Już widzę te mecze, pomyślałam, odstawiając
wyważony eliksir.
Starożytne
runy to przedmiot cichy, to znaczy uczęszczają na niego tylko ci (według Diany)
„cisi i spokojni, nuuuda”. Co może było po części prawdą, bo nie działo się
nic, absolutnie nic. Dlatego na tym, co prawda przydatnym ale nudnym
przedmiocie, najbardziej się męczyłam.
- Pierwszy
dzień, pierwszy, a już nam zadają - warknęła Diana, kopiąc swój kufer i
rzucając swoją torbę ze smoczej skóry na biurko. Sama padła na miękkie łóżko.
- Im
więcej punktów zgromadzimy, tym bliżej będzie Puchar Domów - dodała Marry,
robiąc sobie przerwę między czytaniem książek do historii magii i transmutacji.
- Jak
wygramy w quidditcha, to nie bój żaby - powiedziała Diana tak, że ledwie dało
się ją zrozumieć, ponieważ miała głowę w poduszce.
-
JEŚLI wygracie - podkreśliła Jane, czesząc włosy.
-
Wątpisz w nas ? - zapytała bez przejęcia Diana.
-
Wiesz, różnie może być - powiedziała niewinnie blondynka, wchodząc do łazienki.
Zirytowana
Diana pufnęła w poduszkę.
Tego
wieczoru żadna z nas nie miała siły na nic więcej. Ja znów nie mogłam zasnąć,
bo myślałam o temacie Tabu . „Czy
dyrektor mówił poważnie? Czego nam jeszcze nie powiedział, najprawdopodobniej w
obawie, że ktoś go wyda? Co my, jako uczniowie mielibyśmy robić? Czy to
rzeczywiście takie niebezpiecznie?”
Wszystko
zdawało się być takie pokręcone, zawiłe i nie do rozwikłania przez mój umysł, w
który, nieskromnie mówiąc, praktycznie nigdy nie wątpiłam. Ale czy mój Hogwart
jest taki jak mi się zdawało? Zawsze był pełen tajemnic, owszem. Zazwyczaj trafiałam
na te pozytywne, ale teraz wychodzi na to, że nie wiem wszystkiego. I
właśnie w takim momencie dochodzi do człowieka, że jest praktycznie niczym
oprócz pyłku, takiego pyłku, który nie wie nawet, w jakim świecie żyje i co mu
zagraża. Przerażająca wizja. Tak działała na mnie noc? Sama się nakręcałam
przemyśleniami o sprawie, na której temat praktycznie nic nie wiedziałam.
Możliwe, że nieco dramatyzowałam, chociaż sama nie miałam takiej pewności. Dumbledore
stanowczo za mało nam powiedział. Najlepsze, co można w takiej sytuacji zrobić,
to po prostu wszystko przespać i liczyć na lepsze jutro. Kolorowych,
samonakręcająca się głowo, szykuje się kolejna bezsenna noc.
_________________________________________________________________________________
Obiecuje, że w kolejnym rozdziale skupie się bardziej na bohaterach (chodzi mi o jily W KOŃCU coś o nich będzie - nie mówię, że to będzie super romantico bo nie będzie)
Mam nadzieję, że teraz macie chęć na więcej ;) Uprzedzam że jednak w najbliższym czasie "nie stanie się wojna" ponieważ pamiętajmy, że są uczniowie totalnie nie ogarnięci, jest rok szkolny itp. - na tym blogu zależy mi na naturalności (do pewnego stopnia bynajmniej). Bo np. Lily nie uświadomi sobie z dnia na dzień że kocha Jamesa, a kolejnego dnia będą parą- ohohoh nie będzie tak miodowo.
P.S Jest taka sytuacja, że chciałam połączyć moja komórkę z bloggerem ale nie wyszło i odinstalowałam ta aplikacje, jakieś 3 dni potem chyba sama się urochomiła i pobiera mi wszystkie obrazki z bloga (nawet tych których nie dodałam) - i pytanie następujące jak przerwać tą więź? (nie chcę mieć tylu obrazków na fonie, a usunąć się ich zwyczajnie nie da - nie ma takiej opcji, i to dosłownie). Help me plase !
I tak zwyczajowo, macie może jakieś propozycje ? Coś wam zgrzytało? Czegoś/kogoś więcej ? Może, chcecie pobawić się we wróżkę i ułożyć plan jaki waszyn zaniem będzie miał miejsce ? PISAĆ, dzielić się opiniami ;).
Przeczytałam ;)
OdpowiedzUsuńJak na razie podoba mi się ;D Ale brakuje mi akcji James - Lily. Jakieś między nimi zgrzyty lub zalążki uczuć. ;D
Czekam na następne ;p
Tez tak uważam ale najpierw muszę utworzy pewien klimat i dopiero wtedy dodam do tego sytuacje - może to potrwać ale obiecuję, że jak już się zacznie to będzie dużo wątków Lily&James - i postaram się by były jak najlepsze ;)
UsuńNareszcie kolejny rozdział - nie torturuj nas tak więcej !!! Kolejna notka ma się pojawić o wiele wiele szybciej.,
OdpowiedzUsuńWracając do rozdziału. A więc, jak zwykle świetny i ciekawy. Również popieram, że lepiej powoli rozkręcać akcję Lily - James.
Życzę nieskończonej weny !
Pozdrawiam, Alicja ; *
Jestem w trakcie pisania rozdzialu 8 - i mogę obiecać, że po tych wszystkich wprowadzeniach itp. Skupię się na bohaterach a raczej ich odczuciach - głównie Jily ale nie będzie tak pięknie z samego początku.
UsuńRozdział fajny! :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że żadna z dziewczyn (przynajmniej Lily:)) nie będzie miała romansu z tym hiszpanem. :)
Życzę Weny :)
I'm me! :)
Miło, że się spodobało ;)
UsuńŚwietny jest *.*
OdpowiedzUsuń:)
UsuńDodałam opowiadanie. ^^
OdpowiedzUsuńByło ekstra, tylko czemu takie małe literki. :/ Mam słaby wzrok (niedługo będę nosiła okulary :/) i szybko męczył mi się wzrok. :'( No, ale przeczytałam do końca i naprawdę wszystko wychodzi ci bardzo naturalnie. Fajnie będzie poczytać o takim rodzaju związku. :P
Co do telefonu to ci nie pomogę, ponieważ jestem technologicznym ułomem. -_-
Życzę weny. ;) (dużo! dużo weny!)
Spokojnie, przy następnym rozdziale zmienię czcionkę ;). I serio, serio dziękuję, że Tobie podoba się ta naturalność którą próbuję stworzyć.
UsuńA co do komórki zwrócę się z tym niedługo do gościa, który na pewno coś z tym zrobi - pisze jakiś program - chylę jemu czoła bo dla mnie to czarna magia ;)
Dziękuję. ^^ Naprawdę się cieszę, że ci się podoba. :P Ale pamiętaj, jeśli coś ci (nawet cały fragment) nie odpowiada to pisz. ^^ Chętnie się trochę podszkolę. :D
UsuńŚwietny rozdział! Cudownie piszesz. Będę zaglądać częściej. Zapraszam do mnie Esme-Carlisle.blogspot.com
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię *-* Ta naturalnoś ten śliczny "Tryb" pisania *-* Ahh *-* Aż mi się skakać chce x DD.Haha ;D Bardziej się rozpisze na ostotnim ( dotychczas ) rozdziale :p. Bodajże 10 ? xd A tak to śliczny rozdział ;*
OdpowiedzUsuń