13.
I zapanowała cisza, długa cisza. Słyszałam tylko spokojny oddech Pottera i czasami skrzypienie drzwi. Na początku w tej ciszy mnie to przerażało, ale tutaj drzwi są cokolwiek wiekowe i nie ma się co im dziwić. Stwierdziłam, że skoro koniec między nami tego co można określić w paru słowach "Evans umówisz się ze mną ..." to się wykażę i rozpocznę temat, a co.
- Jak tam qudditch ? - zapytałam. Wyszło inaczej niż miało, bo powinno być pewne z chęcią do dalszego konwersowania a wyszło blado i nieśmiało. Nie tak to zaplanowałam. "Evans co z tobą"
Potter spojrzał na mnie mało przytomnie ale odchrząknął i powrócił do starego siebie
- Wiesz mistrzostwo to pikuś, zmieciemy ich w pył że ze wstydu już nigdy nie wejdą na miotły, punkty i punkciki, i o ile nie będziemy sobie nawzajem wlepiać ujemnych to puchar domów moja droga mamy w kieszeni - powiedział zataczając dłonią w powietrzu kółko.
- Krukoni lubią się uczyć i to na masową skalę - powiedziałam unosząc brwi. Nie dziel skóry na niedźwiedziu czyż nie? - nie jesteś zbyt pewien?
- No a zgadnij od czego jesteś ty i Marry ? - zapytał retorycznie
- Dzięki, że masz masz za kujony ? - powiedziałam czując że nie mogę powstrzymać ironicznego uśmiechu
- To był komplement - powiedział kiwając głową.
I zapewne ciągnąłby się dalej temat kujoństwa gdyby nie to, że usłyszeliśmy okropny huk. To było jakby spadło na ziemie coś ciężkiego ale pustego w środku, i nagle ogłuszający pisk. Zasłoniłam uszy i zgięłam w pół czując, że moje uszy krwawią a całe ciało przeszywa prąd, jakby miliony lodowych igiełek które wbijały się w każdy centymetr mojego ciała.
I momentalnie przestało, i ból zniknął jak ręką odjął.
- Co to do cholery było ?- zapytał James biorąc mnie pod rękę i pomagając się wyprostować.
- Chyba piętro niżej - powiedziałam kiedy biegliśmy w stronę schodów. O dziwo nie wywinęłam orła kiedy nogi same prowadziły mnie w dół schodów. Kiedy tylko dodarliśmy do korytarza stanęłam jak wryta.
Wielkim, zielonym, glutowatym śluzem wielkimi literami było napisane "SZLAMY" i nie byłoby to takie złe gdyby nie powypisywane nazwiska i imiona wszystkich mugolaków, uczęszczających aktualnie do Hogwartu, posegregowane rocznikami i domami z niemiłym dopiskiem 'gruba', 'krzywa morda' itp.
Nie mogłam się powstrzymać i spojrzałam na rocznik ostatni Gryffindoru, i moje oczy automatycznie powędrowały do E. Lilianna Evans królowa szlam, szlama nad szlamami. Przełknęłam głośno ślinę dopisek był na poziomie dzieciaków z klas pierwszych, ale mimo żelaznej postawy i przekonania, że to nic nie znaczy - zabolało. Zakręciło mnie w nosie, co było oznaka u mnie bliskiego płaczu. "Weź się że w garść Evans" odwróciłam się tyłem do tego napisu. Byłam święcie przekonana, że mnie to nie rusza.
- Możesz iść jeśli chcesz, ja to spróbuję wyczy... -zaczął Potter chyba czując co się święci.
Nie mogłam od tak sobie pójść i od tak się potem rozbeczeć, zapewne ze wściekłości. Niektóre kobiety chyba tak mają, że skrajnym emocją zawsze, ale to zawsze towarzysza łzy.
- Nie trzeba. Sam przecież nie dasz rady - powiedziałam próbując odwrócić swoją uwagę od tego co było napisane na ścianie.
- No tak jasne - przytaknął ironicznie, wywracając oczami ale jednocześnie się uśmiechając i biorąc różdżkę w dłoń, nie musiało być wcale tak źle.
Z każdą chwilą czyszczenia przecudownego napisu było mi coraz to lżej chociaż miałam ochotę dopaść te łajzy, ale na Merlina z drugiej strony to tylko słowa napisane zieloną mazią na ścianie. I Potter..... James nie był taki zły skutecznie odwrócił moją uwagę od całego zajścia. Zawsze wiedziałam, że chłopcy mają prostsze umysły i w razie czego nie roztrząsają i to chyba było kluczem, żebym nie zalała się łzami co było by żałosne w końcu już jestem dorosłą czarownicom, podobno. Nikomu nie powiem o tym wszystkim, no może tylko dyrektorowi - wypadało by żeby wiedział. Napisze o tym jutro w raporcie
- Choć noooo - mówiła Diana ciągnąc mnie za rękę w stronę wyjścia
- Musze się uczyć - powiedziałam czując że mój nadgarstek może nie wrócić do sprawności. Musiałam przebrnąć przez opasłe tomisko Trucizn i antidotów.
- Musisz odpocząć, powdychać świeżego powietrza - wymyślała - Marry powiedz że to zdrowe - jęknęła w stronę dziewczyny z pergaminem w ręku.
- To dobrze czasami wyjść z kurzu książek - powiedziała patrząc na mnie i kiwając głową
- Oczyścić umysł - dopowiedziała Diana
- Jeju ! dobra ale tylko godzinę - powiedziałam wywracając oczami i idąc w stronę kufra po mój czerwono złoty sweter, i ulubioną czapkę z pomponem.
- Idziemy ! - zawołała młoda Potter'ówna przebrana już w strój od qudditcha z tymi wszystkimi ochraniaczami.
Powietrze było zimne i ostre, aż oczy bolały. Rozważałam zwianie ale Diana ze swoją super nówką miotłą na pewno by mnie przechwyciła. Ale na trybunie wtapiając się w tłum czerwono-złotych ludków było o wiele cieplej w dodatku zimny wiatr prawie tu nie docierał. Poprawiając czapkę postanowiłam popatrzeć na rozgrzewkę przed meczem "towarzyskim" tak "towarzyskim", bo każdy mecz ze Ślizgonami bez wyjątku był bitwom o honor. Popatrzyłam na wywijających w powietrzy beczułki zawodników. Mi, jako pochodzącej z rodziny niemagicznej, nie mieściło się w głowie jak można zaufać kijowi i sterczącym witką. Dlatego qudditch był dla mnie męczący, na szczęście tylko w klasie pierwszej. Najważniejsze opanowałam - nie spadać.
Oprócz szybującej w powietrzu Diany, która poznałam po 13 na plecach, dostrzegłam Pottera, który dla zabawy papugował kapitana drużyny przeciwnej. Głupek.
Komentator nie nadążał, sama nie byłam lepsza - rozpoznawałam tylko dwójkę o nazwisku Potter, i to z wysiłkiem, bo rozcinali powietrze z zadziwiającą szybkością. Raz James dostał z tłuczka w brzuch, a zobaczyłam to tylko dlatego, że zatrzymał się, nad naszą trybuną - o mało nie spadając przy tym z miotły. Ale przerzucił kafel przez najwyższą obręcz. Pod ich ostrzał padła Diana, która została zablokowana z dwóch stron, między innymi przez naszego "ulubionego", Ślizgońskiego kolegę, który nie odpuszczał jej na długość miotły, tak, że była wyłączona z meczu, podobnie jak Mike - również ścigający, któremu nie dano dojść praktycznie do kafla. Mecz zakończył się remisem, mimo że Jonny - szukający Griffindoru złapał znicza, Ślizgońska banda zdążyła sfaulować : jednego pałkarza - Grega, i poturbować Dianę.
~*~
- Cholera jasna, mieliśmy to wygrać - powiedział Jonny ciskając ochraniaczem w podłogę, w szatni .
- Spokojnie - powiedział James, kładąc rękę na jego ramieniu - Nie grali fair, następnym razem też nie będziemy, poza tym, to tylko towarzyski, drobny meczyk, najlepszego jeszcze nie zobaczyli - oznajmił uśmiechając się i zdejmując swoją pelerynę.
Jeśli ma tak być, to ja dziękuję bardzo. Pomyślałam, czując jak pulsuje mi przetrącony nadgarstek, i czując smak krwi rozciętej wargi. Nie odpuszczę, śliskim śmieciom.
~*~
Spojrzałam na moją różdżkę ze złością. Żadnej niebieskiej poświaty, ŻADNEJ, jedno wielkie nic. Po pokoju życzeń wesoło sobie galopował jeleń Pottera, gdzieś biegał jakiś pies, ale ja nie mogłam po prostu nic.
- Pomyślcie o czymś co wypełnia was radością, tak oto stworzycie swojego patronusa - zaczął Syriusz z udawanym przejęciem.
- Pomyślcie o czymś co wypełnia was radością, tak oto stworzycie swojego patronusa - zaczął Syriusz z udawanym przejęciem.
To było żałosne, poprawka ja byłam żałosna. Dianie z końca różdżki co jakiś czas wystrzeliły błękitne fajerwerki, a mi nic. Miałam szczerą ochotę rzucić tym bezużytecznym kijkiem.
- Expecto Patronum ! - powiedziałam już zdenerwowana. Może po prostu jestem tak nikła, że nic nie chce być moim partonusem. To już druga 'lekcja' z cyklu :' Coś czego Lily totalnie nie umie", a mi nic się nie udaje.
- Jakiś problem Evans ? - zapytał Syriusz uważnie mi się przyglądając
- Żaden - burknęłam wywracając oczami, jeszcze wścibskiego nosa Black'a mi tu brakowało do pełni szczęścia.
- Czyżby nasza szanowna pani Prefekt miała mieć korki? No proszę, proszę człowiek uczy się przez całe życie - powiedział. Mógł by czasami dla odmiany ugryźć się w ten długi jęzor.
- Przymknij się - powiedziała Diana pod nosem, patrząc intensywnie, i w komicznym jak dla niej skupieniu w swoją różdżkę. - Dobra koniec na dzisiaj - oznajmił James w z drugiego końca sali - Tak, tak koniec już !- zawtórował mu Peter Nawet Peter potrafił, a ja nie? Z jednej strony egoistycznie, a z drugiej ....... no losie przecież to Peter. Trzeba będzie brać korki u Remusa. _________________________________________________________________________________
A więc jest , a konkretniej są rozdziały 12 i 13 ;3 Mam nadzieję, że tragedii nie ma. Rozdziały naszpikowane błędami ortograficznymi i innymi, ponieważ, iż , gdyż, bo Beta nie sprawdziła (nie odpisała na maile) a ja stwierdziłam, że czas już coś dodać.
Kolejny nie wiem kiedy, i gdzie ale ma być ;)